02.03.2011, 23:02
Pewnie nie wszyscy przebrną, ale tak to już bywa. Zresztą autor do najlżejszych nie należy. Cytaty ze zbioru "Król bólu". Ciężko powiedzieć czy z opowiadania (ma ok. 300 stron) czy z powieści (powieści raczej nie wydaje się w zbiorach) w każdym razie z utworu "Linia oporu". Miały być dwa krótsze, wyszły cztery całkiem długie. Dla wytrwałych, więc powodzenia.
Powiększyłem czcionkę, bo strasznie długie były linie i ciężko się to czytało.
"A więc dwadzieścia siedem lat i nadal nic.
Jest inteligencja, nie ma życia.
To my wam teraz powiemy, Kostrzewa. INTELIGENCJA JEST PRZECENIANA.
Ludzie wybitnie inteligentni bardzo często niczego w życiu nie osiągają.
Dlaczego? Właśnie dlatego, że są tak inteligentni.
Popatrz na swoją historię i powiedz, czy mamy rację. Czy nie.
Kiedy kształtuje się charakter, nawyki, kiedy wypalają się w mózgu ścieżki przyjemności, satysfakcji i szacunku - geniusz zazwyczaj nie musi się w ogóle wysilać. Wszystko przychodzi mu bez pracy i bez napięcia. Bez ryzyka porażki.
Także podziw i respekt zdobywa nie dzięki temu, co robi. Nie dzięki pracy.
Zdobywa je dzięki temu, że jest, jaki jest.
Ma to darmo.
Aż dociera do punktu, gdy sama inteligencja nie wystarcza.
I co? I już nie potrafi się zdobyć na pracę nad sobą. Musi. A nie może. Nie nauczył się.
Widzi, że prześcigają go ludzie daleko mniej uzdolnieni. (Bo przysiedli fałdów).
Zaczyna gorzknieć. Nakręca w sobie sprężyny zawiści, snobizmów. Rozmaitych dziwactw i paranoi. Wszystko to z pretensji i urazy do świata i ludzi.
Lecz zmienić całej swej osobowości - już nie potrafi.
Taki los superinteligentnych, Kostrzewa.
Często natomiast sukces osiągają ci, którzy startowali z handicapem.
Sama przeszkoda z czasem traci na znaczeniu. Jednak wypracowane na niej: upór, pracowitość, pokora, wiara we własne siły, zdrowe ambicje - pozostają na całe życie.
Mnogo a mnogo przykładów „geniuszy niedocenianych". Albo pochodzących z niskich środowisk, z pokręconych rodzin, wychowanych w trudnych miejscach, trudnych czasach.
Poczytaj biografie wielkich, Kostrzewa. Nie mieli lekko.
Społeczeństwo jednak samo wbudowuje w system katalizatory charakteru.
Kto jest królem szkoły? Cham mięśniak. Intelektualistów napierdala dla rozrywki. Kotki też lgną do ciemnych typów.
Rozum leży na samym dole.
Nerdów depczą i opluwają.
Trzeba przez to przejść, trzeba.
Bo inaczej - co po rozumie?
Mózg możesz sobie wytrenować. Wyćwiczyć elastyczność umysłu, chłonność, ciekawość świata. Zdolności kojarzenia. Zwłaszcza pamięć.
Nad inteligencją da się pracować.
Ale za cholerę nie wyrozumujesz sobie charakteru.
Taki jest kres wszelkiego gejdżu: wola gejdżowania."
"Jak trudno zmusić ludzi do bezinteresownej kooperacji dla wspólnego dobra! Ale niech współpracują nie dla owego dobra, lecz dla samej frajdy współpracy w grze. Cel osiągną (przy okazji), a tymczasem stworzą gildie, wikipedie, armie, korporacje, Państwa Ducha.
Nie skupisz też dzieci na jednym zadaniu na dłużej niż chwilę, wszystkie już cierpią na ADHD. Ale wciągnij dziecko w grę, a nie będzie sypiać, byle zdobyć miecz o jeden punkt lepszy, byle pokonać potwora, którego nikt nigdy nie pokonał, zostać bohaterem słynnym na całą szlaję.
I co osiągnie PRZY OKAZJI?
To zależy wyłącznie od przemyślności projektantów gry, kreatywów startowych. Od podszeptów dobrych czarowników."
"Wstaje o świcie, myje zęby, sprawdzając operacje gildii z innych stref czasowych, kto wykonał zadanie, kto zawiódł, co się wydarzyło na frontach, jak zmieniły się ceny magicznych pierścieni i generatorów pól siłowych, jakie plotki krążą w komnatach aliansów, idzie nakarmić zwierzęta, a obora jest zamczyskiem klanu bałkańskich wilkołaków, stuletnie psy w żelaznych zbrojach wprowadzają go do sali kolumnowej, czeka świta człowiecza, czekają nadzy wodzowie, Paweł prezentuje insygnia, obnażają kły, negocjuje aneksję królestwa podziemi, dojąc krowy, podbierając jajka kurom, przy śniadaniu zaś, którego straceńcza obfitość stanowi dla matki podstawowy rytuał dnia, obserwuje z orbity Saiussa IV lądowanie na dryfujących w lawie diamentowych wyspach ciężkich krążowników z piechotą androidową, po czym awataruje się tam w sześciorękiego mecha i z pełną drużyną złożoną z weteranów Bandy Trojga zstępuje do wnętrza wulkanu-skarbca miliardletniej AI ze wszechświata lustrzanej symetrii bozonowo-fermionowej, rajd trwa ponad sześć godzin, biegną po kilometrowych strunach topniejącego szkła nad oceanami ognia, w brylantach wielkich jak miasta walczą z nieskończonymi zastępami rycerzy von Neumanna, szturmują fortece FTL-owych mózgów przedwiecznej matematyki, z rozłupanych pancerzy nieludzkich mechów wyjmują rozpalone wnętrzności plazmowe, skarby obcej robotyki, które następnie wmontowują w swoje pancerciała, Przez długie minuty bawiąc się w arkuszach kalkulacyjnych takimi i innymi kombinacjami współczynników, liczba możliwych konfiguracji jest prawie nieskończona, a każda konfiguracja oferuje nowe wspaniałości, inne moce, fantastyczniejsze Osiągnięcia, i czasami zdaje się małemu Pawłowi, że największa przyjemność, a więc i sens najgłówniejszy szlai zawiera się właśnie w owym modelowaniu potęg, które pozostają zawsze tuż poza zasięgiem gracza, w marzycielskim strojeniu super-hiper-spec potencjalności, w kolekcjonowaniu unikalnych artefaktów dla samego ich kolekcjonowania, dla sycenia się wyobrażeniem, co MÓGŁBYM zrobić, gdybym zebrał wszystkie sto Klejnotów Xuga, cały tuzin sprzęgów V-96, komplet szyfrów kwant-tantrycznych, i tak upływają mu kolejne godziny, i kiedy w końcu gildmistrze Bandy Trojga docierają do odwróconej kawerny postperowskitowej, w której bije zmiennowymiarowe serce boga ur-fizyki, matka ciągnie Pawła za uszy do kościoła albo do sklepu albo do sąsiadki, albo po prostu na obiad, i bitwa straszliwa toczy się na talerzu z kopytkami z cebulą, w górze wiszą dziesiątki tysięcy widmowych obserwatorów z całego świata, wszystkie gildie i strefy czasowe patrzą, jak drużyna Pawła włamuje się do kieszonkowego wszechświata pełnego artefaktów pochodzących sprzed ostatniego nerfingu fizyki, pełnego boosterów i bomberów stworzonych, zanim czas oddzielił się od przestrzeni, gdy jeszcze wszystkie cztery moce natury mieściły się w jednym języku, power to the people of Kos, i usadzony przy oknie, w które monotonnie bije wieczorny deszcz, obierając zamokłe ziemniaki pod szaro-brunatną ikoną błotnistego podwórka, Paweł dogląda podziału łupów oraz koordynuje budowę reprezentacyjnego miasta-domu Bandy Trojga, które zawiśnie między światami na fundamentach najwyższych magii-technologii każdej ze szlai, tam prowadzić będzie negocjacje dalsze: o władzę, o zasoby naturalne (nienaturalne), o strefy wpływów i kształt każdego ze światów ducha, kształt gry - albowiem najmniejszy ruch w grze grę od nowa tworzy, a im kto mocniej wpływa na kierunek rozgrywki, tym głębiej rzeźbi samą postać świata, na tym wszak polega różnica między plają i szlają, że w tej drugiej nie możesz być jedynie odbiorcą, chcąc nie chcąc, kreujesz dla siebie i innych nowe, niespodziewane doświadczenia, każdy dzień jest inny, każda rozgrywka zaskakująca, każda interakcja nieprzewidywalna, wszystko płynie, wszystko się zmienia, witajcie, dziatki, w kraju Proteusza."
"Zaczyna się od prostej funkcji ważonej.
Przyjrzyj się swojemu życiu i każdemu kontaktowi z innym człowiekiem przypisz numeryczne wartości:
czas trwania
intensywność
częstotliwość
korzyść praktyczną
odczuwaną przyjemność
chęć ponowienia
Teraz przedstaw sobie tę sieć połączeń w postaci graficznej. Proporcjom numerycznym odpowiada wzajemne położenie w sieci oraz grubość łączących osoby linków strun synaps żył.
(Tylko takie odległości mają znaczenie. To są prawdziwe dystanse międzyludzkie.
Nie metry i kilometry gnoju).
Ty zawsze znajdujesz się w centrum. Wokół ciebie - twoja konstelacja.
Zmienia się w czasie. Aktualizowana w miarę jak zmieniają się twoje priorytety i tryb życia. Gwiazdy przesuwają się po nieboskłonie. Gasną i rozbłyskują.
Mrugnij - ułożą się jeszcze inaczej. Możliwych konstelacji jest nieskończenie wiele.
Zazwyczaj wszakże obracasz się w czterech, pięciu, sześciu głównych.
Jedna jest konstelacja genetyczna
Jedna lub dwie lub trzy konstelacje przeszłości (znajomi z minionych etapów życia, których nie porzuciłeś za sobą)
Jedna lub dwie konstelacje hobby
I jedna konstelacja pracy
Pozostajesz w nich punktem wspólnym, lecz ich gwiazdy rzadko się mieszają. Konstelacje tworzą relacje nieprzechodnie. (Znajomi twoich znajomych nie muszą być twoimi znajomymi).
Gwiazd pierwszej wielkości świeci cztery, pięć. To te, które obserwujesz na co dzień. Poświęcasz im trzy czwarte uwagi.
Gwiazd drugiej, trzeciej wielkości - tuzin może.
Jeszcze słabszych - w sumie półtorej setki. To constans, więcej mózg nie obejmie. Choćbyś był królową-matką, duszą towarzystwa, swatką powiatową. Na stu pięćdziesięciu łamią się gildie i kabały, po stu pięćdziesięciu spółki kumpelskie morfują w bezosobowe korporacje.
Gwiazd krótkookresowych - komet, planetoid na ekscentrycznych orbitach, supernowych - możesz zaś mieć nieskończenie wiele. Konstelacje zmieniają się nieprzerwanie.
Te główne - rzadko obejmują więcej niż dziesięć gwiazd każda.
Te tymczasowe - obracają tysiącami, dziesiątkami tysięcy ciał.
(Policz, z iloma ludźmi minąłeś się na ulicy. Z iloma wymieniłeś w duchu słowo obraz myśl wrażenie towar skrawek duszy.
Dzisiaj, wczoraj, w zeszłym roku, w życiu).
Nie zwracasz na nich uwagi, nie pamiętasz, a przecież są ważni. Im gęstsze te sieci tła, tym łatwiej utrzymać głowę ponad powierzchnią nolensum.
Im większa dusza publiczna w proporcji do duszy prywatnej - tym wyższy poziom serotoniny.
Niektóre z konstelacji odbijają nawet położenie ludzi w przestrzeni fizycznej: konstelacje lokalne, geotagowany socjal królestw.
To jednak mniejszość. Na co dzień odmienne reguły rządzą astronomią ducha.
Te same gwiazdy oddalają się i przybliżają, gdy inaczej ustalisz wagi: ważniejszy zysk - ważniejsze uczucie - ważniejsza długość kontaktu - ważniejsza liczba wspólnych znajomości - ważniejsze jeszcze co innego.
Kotka z zeszłej nocy w konstelacji socjalnej wisi tuż pod Księżycem; ale w konstelacji biznesowej nie masz jej w ogóle.
Sam krążysz po orbitach tysięcy innych ciał astralnych. Choćbyś nie wychodził z mieszkania i ciął ducha do kości - świecisz tam w obcych gwiazdozbiorach.
Ktoś gdzieś kiedyś. Słowo, uśmiech, ping.
I zapamiętał. Nie przewidzisz.
Może jesteś niespełnioną miłością jego życia. Do której nie miał odwagi się odezwać.
I przez lata nie stracisz Jowiszowej pozycji na jego niebiosach.
Nawet nie podejrzewasz, kto w tej chwili żyje twoim życiem. Pastuch z Mongolii. Król Wielkiej Brytanii.
Zaczęło się od samoorganizujących książek adresowych i prostych narzędzi social networkingu, od aplikacji lifestyle'owych dla bezdzietnych singli wielkomiejskich. (Wszyscy będziemy bezdzietnymi singlami wielkomiejskimi)."
Powiększyłem czcionkę, bo strasznie długie były linie i ciężko się to czytało.
"A więc dwadzieścia siedem lat i nadal nic.
Jest inteligencja, nie ma życia.
To my wam teraz powiemy, Kostrzewa. INTELIGENCJA JEST PRZECENIANA.
Ludzie wybitnie inteligentni bardzo często niczego w życiu nie osiągają.
Dlaczego? Właśnie dlatego, że są tak inteligentni.
Popatrz na swoją historię i powiedz, czy mamy rację. Czy nie.
Kiedy kształtuje się charakter, nawyki, kiedy wypalają się w mózgu ścieżki przyjemności, satysfakcji i szacunku - geniusz zazwyczaj nie musi się w ogóle wysilać. Wszystko przychodzi mu bez pracy i bez napięcia. Bez ryzyka porażki.
Także podziw i respekt zdobywa nie dzięki temu, co robi. Nie dzięki pracy.
Zdobywa je dzięki temu, że jest, jaki jest.
Ma to darmo.
Aż dociera do punktu, gdy sama inteligencja nie wystarcza.
I co? I już nie potrafi się zdobyć na pracę nad sobą. Musi. A nie może. Nie nauczył się.
Widzi, że prześcigają go ludzie daleko mniej uzdolnieni. (Bo przysiedli fałdów).
Zaczyna gorzknieć. Nakręca w sobie sprężyny zawiści, snobizmów. Rozmaitych dziwactw i paranoi. Wszystko to z pretensji i urazy do świata i ludzi.
Lecz zmienić całej swej osobowości - już nie potrafi.
Taki los superinteligentnych, Kostrzewa.
Często natomiast sukces osiągają ci, którzy startowali z handicapem.
Sama przeszkoda z czasem traci na znaczeniu. Jednak wypracowane na niej: upór, pracowitość, pokora, wiara we własne siły, zdrowe ambicje - pozostają na całe życie.
Mnogo a mnogo przykładów „geniuszy niedocenianych". Albo pochodzących z niskich środowisk, z pokręconych rodzin, wychowanych w trudnych miejscach, trudnych czasach.
Poczytaj biografie wielkich, Kostrzewa. Nie mieli lekko.
Społeczeństwo jednak samo wbudowuje w system katalizatory charakteru.
Kto jest królem szkoły? Cham mięśniak. Intelektualistów napierdala dla rozrywki. Kotki też lgną do ciemnych typów.
Rozum leży na samym dole.
Nerdów depczą i opluwają.
Trzeba przez to przejść, trzeba.
Bo inaczej - co po rozumie?
Mózg możesz sobie wytrenować. Wyćwiczyć elastyczność umysłu, chłonność, ciekawość świata. Zdolności kojarzenia. Zwłaszcza pamięć.
Nad inteligencją da się pracować.
Ale za cholerę nie wyrozumujesz sobie charakteru.
Taki jest kres wszelkiego gejdżu: wola gejdżowania."
"Jak trudno zmusić ludzi do bezinteresownej kooperacji dla wspólnego dobra! Ale niech współpracują nie dla owego dobra, lecz dla samej frajdy współpracy w grze. Cel osiągną (przy okazji), a tymczasem stworzą gildie, wikipedie, armie, korporacje, Państwa Ducha.
Nie skupisz też dzieci na jednym zadaniu na dłużej niż chwilę, wszystkie już cierpią na ADHD. Ale wciągnij dziecko w grę, a nie będzie sypiać, byle zdobyć miecz o jeden punkt lepszy, byle pokonać potwora, którego nikt nigdy nie pokonał, zostać bohaterem słynnym na całą szlaję.
I co osiągnie PRZY OKAZJI?
To zależy wyłącznie od przemyślności projektantów gry, kreatywów startowych. Od podszeptów dobrych czarowników."
"Wstaje o świcie, myje zęby, sprawdzając operacje gildii z innych stref czasowych, kto wykonał zadanie, kto zawiódł, co się wydarzyło na frontach, jak zmieniły się ceny magicznych pierścieni i generatorów pól siłowych, jakie plotki krążą w komnatach aliansów, idzie nakarmić zwierzęta, a obora jest zamczyskiem klanu bałkańskich wilkołaków, stuletnie psy w żelaznych zbrojach wprowadzają go do sali kolumnowej, czeka świta człowiecza, czekają nadzy wodzowie, Paweł prezentuje insygnia, obnażają kły, negocjuje aneksję królestwa podziemi, dojąc krowy, podbierając jajka kurom, przy śniadaniu zaś, którego straceńcza obfitość stanowi dla matki podstawowy rytuał dnia, obserwuje z orbity Saiussa IV lądowanie na dryfujących w lawie diamentowych wyspach ciężkich krążowników z piechotą androidową, po czym awataruje się tam w sześciorękiego mecha i z pełną drużyną złożoną z weteranów Bandy Trojga zstępuje do wnętrza wulkanu-skarbca miliardletniej AI ze wszechświata lustrzanej symetrii bozonowo-fermionowej, rajd trwa ponad sześć godzin, biegną po kilometrowych strunach topniejącego szkła nad oceanami ognia, w brylantach wielkich jak miasta walczą z nieskończonymi zastępami rycerzy von Neumanna, szturmują fortece FTL-owych mózgów przedwiecznej matematyki, z rozłupanych pancerzy nieludzkich mechów wyjmują rozpalone wnętrzności plazmowe, skarby obcej robotyki, które następnie wmontowują w swoje pancerciała, Przez długie minuty bawiąc się w arkuszach kalkulacyjnych takimi i innymi kombinacjami współczynników, liczba możliwych konfiguracji jest prawie nieskończona, a każda konfiguracja oferuje nowe wspaniałości, inne moce, fantastyczniejsze Osiągnięcia, i czasami zdaje się małemu Pawłowi, że największa przyjemność, a więc i sens najgłówniejszy szlai zawiera się właśnie w owym modelowaniu potęg, które pozostają zawsze tuż poza zasięgiem gracza, w marzycielskim strojeniu super-hiper-spec potencjalności, w kolekcjonowaniu unikalnych artefaktów dla samego ich kolekcjonowania, dla sycenia się wyobrażeniem, co MÓGŁBYM zrobić, gdybym zebrał wszystkie sto Klejnotów Xuga, cały tuzin sprzęgów V-96, komplet szyfrów kwant-tantrycznych, i tak upływają mu kolejne godziny, i kiedy w końcu gildmistrze Bandy Trojga docierają do odwróconej kawerny postperowskitowej, w której bije zmiennowymiarowe serce boga ur-fizyki, matka ciągnie Pawła za uszy do kościoła albo do sklepu albo do sąsiadki, albo po prostu na obiad, i bitwa straszliwa toczy się na talerzu z kopytkami z cebulą, w górze wiszą dziesiątki tysięcy widmowych obserwatorów z całego świata, wszystkie gildie i strefy czasowe patrzą, jak drużyna Pawła włamuje się do kieszonkowego wszechświata pełnego artefaktów pochodzących sprzed ostatniego nerfingu fizyki, pełnego boosterów i bomberów stworzonych, zanim czas oddzielił się od przestrzeni, gdy jeszcze wszystkie cztery moce natury mieściły się w jednym języku, power to the people of Kos, i usadzony przy oknie, w które monotonnie bije wieczorny deszcz, obierając zamokłe ziemniaki pod szaro-brunatną ikoną błotnistego podwórka, Paweł dogląda podziału łupów oraz koordynuje budowę reprezentacyjnego miasta-domu Bandy Trojga, które zawiśnie między światami na fundamentach najwyższych magii-technologii każdej ze szlai, tam prowadzić będzie negocjacje dalsze: o władzę, o zasoby naturalne (nienaturalne), o strefy wpływów i kształt każdego ze światów ducha, kształt gry - albowiem najmniejszy ruch w grze grę od nowa tworzy, a im kto mocniej wpływa na kierunek rozgrywki, tym głębiej rzeźbi samą postać świata, na tym wszak polega różnica między plają i szlają, że w tej drugiej nie możesz być jedynie odbiorcą, chcąc nie chcąc, kreujesz dla siebie i innych nowe, niespodziewane doświadczenia, każdy dzień jest inny, każda rozgrywka zaskakująca, każda interakcja nieprzewidywalna, wszystko płynie, wszystko się zmienia, witajcie, dziatki, w kraju Proteusza."
"Zaczyna się od prostej funkcji ważonej.
Przyjrzyj się swojemu życiu i każdemu kontaktowi z innym człowiekiem przypisz numeryczne wartości:
czas trwania
intensywność
częstotliwość
korzyść praktyczną
odczuwaną przyjemność
chęć ponowienia
Teraz przedstaw sobie tę sieć połączeń w postaci graficznej. Proporcjom numerycznym odpowiada wzajemne położenie w sieci oraz grubość łączących osoby linków strun synaps żył.
(Tylko takie odległości mają znaczenie. To są prawdziwe dystanse międzyludzkie.
Nie metry i kilometry gnoju).
Ty zawsze znajdujesz się w centrum. Wokół ciebie - twoja konstelacja.
Zmienia się w czasie. Aktualizowana w miarę jak zmieniają się twoje priorytety i tryb życia. Gwiazdy przesuwają się po nieboskłonie. Gasną i rozbłyskują.
Mrugnij - ułożą się jeszcze inaczej. Możliwych konstelacji jest nieskończenie wiele.
Zazwyczaj wszakże obracasz się w czterech, pięciu, sześciu głównych.
Jedna jest konstelacja genetyczna
Jedna lub dwie lub trzy konstelacje przeszłości (znajomi z minionych etapów życia, których nie porzuciłeś za sobą)
Jedna lub dwie konstelacje hobby
I jedna konstelacja pracy
Pozostajesz w nich punktem wspólnym, lecz ich gwiazdy rzadko się mieszają. Konstelacje tworzą relacje nieprzechodnie. (Znajomi twoich znajomych nie muszą być twoimi znajomymi).
Gwiazd pierwszej wielkości świeci cztery, pięć. To te, które obserwujesz na co dzień. Poświęcasz im trzy czwarte uwagi.
Gwiazd drugiej, trzeciej wielkości - tuzin może.
Jeszcze słabszych - w sumie półtorej setki. To constans, więcej mózg nie obejmie. Choćbyś był królową-matką, duszą towarzystwa, swatką powiatową. Na stu pięćdziesięciu łamią się gildie i kabały, po stu pięćdziesięciu spółki kumpelskie morfują w bezosobowe korporacje.
Gwiazd krótkookresowych - komet, planetoid na ekscentrycznych orbitach, supernowych - możesz zaś mieć nieskończenie wiele. Konstelacje zmieniają się nieprzerwanie.
Te główne - rzadko obejmują więcej niż dziesięć gwiazd każda.
Te tymczasowe - obracają tysiącami, dziesiątkami tysięcy ciał.
(Policz, z iloma ludźmi minąłeś się na ulicy. Z iloma wymieniłeś w duchu słowo obraz myśl wrażenie towar skrawek duszy.
Dzisiaj, wczoraj, w zeszłym roku, w życiu).
Nie zwracasz na nich uwagi, nie pamiętasz, a przecież są ważni. Im gęstsze te sieci tła, tym łatwiej utrzymać głowę ponad powierzchnią nolensum.
Im większa dusza publiczna w proporcji do duszy prywatnej - tym wyższy poziom serotoniny.
Niektóre z konstelacji odbijają nawet położenie ludzi w przestrzeni fizycznej: konstelacje lokalne, geotagowany socjal królestw.
To jednak mniejszość. Na co dzień odmienne reguły rządzą astronomią ducha.
Te same gwiazdy oddalają się i przybliżają, gdy inaczej ustalisz wagi: ważniejszy zysk - ważniejsze uczucie - ważniejsza długość kontaktu - ważniejsza liczba wspólnych znajomości - ważniejsze jeszcze co innego.
Kotka z zeszłej nocy w konstelacji socjalnej wisi tuż pod Księżycem; ale w konstelacji biznesowej nie masz jej w ogóle.
Sam krążysz po orbitach tysięcy innych ciał astralnych. Choćbyś nie wychodził z mieszkania i ciął ducha do kości - świecisz tam w obcych gwiazdozbiorach.
Ktoś gdzieś kiedyś. Słowo, uśmiech, ping.
I zapamiętał. Nie przewidzisz.
Może jesteś niespełnioną miłością jego życia. Do której nie miał odwagi się odezwać.
I przez lata nie stracisz Jowiszowej pozycji na jego niebiosach.
Nawet nie podejrzewasz, kto w tej chwili żyje twoim życiem. Pastuch z Mongolii. Król Wielkiej Brytanii.
Zaczęło się od samoorganizujących książek adresowych i prostych narzędzi social networkingu, od aplikacji lifestyle'owych dla bezdzietnych singli wielkomiejskich. (Wszyscy będziemy bezdzietnymi singlami wielkomiejskimi)."